Quantcast
Channel: NOTATNIK FILMOWY – WIZJA LOKALNA
Viewing all articles
Browse latest Browse all 184

GLADIATOR II, albo o tym, jak do Koloseum trafiły sztuczne małpy, nosorożce i… rekiny!

$
0
0

 .

Czy aby cały film Ridleya Scotta nie jest takim szarżującym na nas w kinie wypasionym (w znacznej części komputerowo) nosorożcem?

.

       Jest chyba regułą, że tzw. sequele są gorsze od filmu, który daną serię zapoczątkowuje, choć można się pokusić o wymienienie paru (potwierdzających wszak tę regułę) wyjątków, jak np. „Mroczny Rycerz”, czy „Terminator 2: Dzień sądu”. Niektórzy mówią jeszcze o „Blade Runnerze 2049” i „Ojcu Chrzestnym 2”, ale podczas gdy ten pierwszy być może osiąga poziom „oryginalnego” „Blade Runnera”, to ten drugi, moim zdaniem, nie dorównuje świetności „Ojca Chrzestnego” z 1972 roku. Mam tu również na uwadze jeden film, który według mnie był absolutnie lepszy, niż pierwowzór, a mianowicie „Mad Max: Na drodze gniewu” – do tego stopnia cenię ten film, że gotów jestem go uznać (w swojej konwencji) za arcydzieło. Sequel ma szanse być filmem dobrym, jeśli rzeczywiście jest dalszym ciągiem jakiejś historii, a nie tylko przerabianiem (czy „retellingiem„) tych samych wątków, które można było zobaczyć w części pierwszej. Zwykle jednak pewne motywy są powtarzane. Co nie dziwi, bo „franczyza” z samej swej natury opiera się na tym samym schemacie – przerobionym już i sprawdzonym. Tak było choćby z serią filmów o Rockym Balboa. Zapoczątkowujący ją „Rocky”  był prawdziwym fenomenem i żaden z następujących po nim filmów (a było ich – wraz z serią „Creed” – aż siedem!) nie był w stanie tego fenomenu zdystansować, mimo że wkładano w nie coraz więcej środków, stosowano coraz bardziej „wypasione” komponenty, prezentowano w coraz bardziej atrakcyjnym opakowaniu i odnowionej (uwspółcześnionej) formie. Tak było również z „Gwiezdnymi wojnami”, czy z „Obcym”. Niestety, podobnie jest z filmem „Gladiator II” – widowiskiem, jakie właśnie zaserwował nam w kinie Ridley Scott.

       Czyli nie jest za dobrze. Prawdę mówiąc, to nie spodziewałem się wiele po najnowszym dziele Scotta (zważywszy na moje niezbyt dobre doświadczenie z ubiegłorocznym „Napoleonem” tegoż reżysera), więc może to właśnie ustrzegło mnie przed wielkim rozczarowaniem. Ale też spowodowało, że oglądałem film bez większej ekscytacji, pogodzony z faktem, że pierwszy „Gladiator” (sprzed 24 lat!) pozostanie niedościgłym wzorem. Ridleya Scotta darzę prawdziwą estymą, więc choćby z tego powodu nie mam tu ochoty na znęcanie się nad „Gladiatorem II”, wypunktowując wszystkie słabości filmu, który skądinąd nie jest jakąś większą katastrofą. Wskażę więc może na kilka, które najbardziej rzuciły mi się w oczy.

       Przerost formy nad treścią. Zawsze uwielbiałem wielkie filmowe widowiska, ale kiedy ostatnio widzę, w jakim zakresie wspomagane są one komputerowo (mam przy tym coraz większą alergię na obrazy generowane przez AI), to coraz bardziej przeszkadza mi ich sztuczność. Niestety, jest w „Gladiatorze II” wiele obrazów, których „spektakularność” jest według mnie na granicy kiczu, rażąc (przynajmniej mnie) swoim rozbuchaniem i kosmicznym wręcz nieprawdopodobieństwem. To jest jednak obraza dla mojego wyczucia estetyki – o zupełnym ich odklejeniu od rzeczywistego świata nie wspominając. Przy tym wszystkim film mógłby jednak uratować dobry scenariusz (opowiadana historia), ale tak nie jest: jego fabuła jest właściwie kalką tego, co się działo w części pierwszej. Zresztą, dotyczy to również pewnych elementów, które tutaj są już tylko niezbyt udaną kopią swoich pierwowzorów z poprzedniego filmu. A to, co jest nowe – jak np. wprowadzenie na arenę walki gladiatorów małp, nosorożca, a nawet rekinów – jest po prostu kuriozalne, by nie napisać bzdurne i absurdalne.

       Aktorstwo niezbyt wysokich lotów. Zacznę od głównych bohaterów: moim zdaniem zarówno Paul Mescal w roli Lucjusza, jak i grający Marcusa Acaciusa Pedro Pascal nie mają tego „ciężaru właściwego”, jaki w „Gladiatorze” z 2000 roku posiadali charyzmatyczni Russell Crowe i Joaquin Phoenix. Przy czym, ja wcale nie uważam Mescala i Pascala za aktorów gorszych, niż Crowe i Phoenix, ale po prostu za źle tutaj obsadzonych – dotyczy to zwłaszcza Mescala, który nie jest w stanie unieść roli, wymagającej od niego wagi ciężkiej, a nie piórkowej. Dalej: grający parę zdegenerowanych cesarzy Joseph Quinn i Fred Hechinger to też bardziej zepsute pudelki, niż siejący wokół siebie strach dewianci (kudy im do Kaliguli!). Podobnie jest z Connie Nielsen, wtłoczoną w postać tak kartonową, że musiała ona wypaść w niej cokolwiek drętwo. Jedynie Denzel Washington wydawał się nie zważać na słabość dialogów i wyraźnie całym tym zgiełkiem się bawił, tworząc postać barwną i ciekawą, która właściwie całego „Gladiatora II” skradła.

       Kalka i jeszcze raz kalka. W tym miejscu mogę jeszcze raz powtórzyć: mieląc te same składniki, z których ulepiono „Gladiatora” pierwszego, „Gladiator II” wygląda bardziej na jego remake, niż kontynuację, nie posuwając tej historii ani o milimetr. Mając to na uwadze mógłbym powiedzieć, że jest to film w pewnym sensie zbędny, bo nie wnoszący do kina niczego nowego, ani oryginalnego. A jednak okazuje się, że większość widzów uznaje go za całkiem niezłą rozrywkę – więc pewnie to jest racją jego istnienia… Nie mówiąc już o tym, że bardzo dobrze radzi on sobie, jeśli chodzi o kasę.

       Nie wiem, czy będę tak niecierpliwie czekał na następny wysoko-budżetowy film Ridleya Scotta (a z tego co wiem, ten 87-letni luminarz kina wcale nie zamierza przechodzić na emeryturę), bo chyba wolałbym obejrzeć coś bardziej kameralnego w rodzaju „Ostatniego pojedynku”, który mam nadzieję nie będzie ostatnim, naprawdę udanym dziełem tego reżysera. A „Gladiatora” mimo wszystko warto obejrzeć, bo istnieje dość duża szansa, że się Wam spodoba.

6.9/10

* * *


Viewing all articles
Browse latest Browse all 184

Latest Images

Trending Articles