.
.
Gdzie leży źródło naszego prawdziwego bólu? Oczywiście nie mam tu na myśli bólu somatycznego, bo przecież, kiedy boli nas ciało, to dość łatwo jest zlokalizować miejsce, w którym nas boli i (zwykle) szybko poznajemy przyczynę tego bólu. Chodzi o ból psychiczny – kiedy boli człowieka dusza – i kiedy właściwie nie wiadomo, skąd ten ból się bierze, bo często jego przyczyna zagrzebana jest głęboko w naszym wnętrzu. Na tej niepewności, wynikającej z samej natury ludzkiej podświadomości – wraz z niepamięcią i wyparciem – oparła swoje założenia, koncepcje i tezy cała psychoanaliza. (Niestety, jako taka, nie może ona być czymś sprecyzowanym i jednoznacznym.) W sumie ten rodzaj bólu jest uniwersalny – doświadcza go każdy człowiek. Można więc mówić, że jest on nieodłącznym elementem naszej doli człowieczej – że jest to ból egzystencjalny.
Zajmijmy się jednak samym filmem zatytułowanym właśnie „Prawdziwy ból”. Ten wstęp domorosłej psychologii wydał mi się jednak konieczny, bo jeden z jego głównych bohaterów (mający żydowskie pochodzenie Nowojorczyk David) w pewnym momencie filmu wypowiada explicite to samo: każdy z nas nosi w sobie jakiś ciężar sprawiający mu ból. Słowa te kieruje do otaczającej go grupy ludzi, którymi w filmie są Żydzi odwiedzający Polskę i biorący udział w wycieczce „kulturowo-krajoznawczej” prowadzonej przez młodego historyka, Brytyjczyka, absolwenta Oxfordu. Uczestnikami tej tury są m.in. dwaj Nowojorczycy: David (Jesse Eisenberg) oraz jego kuzyn Benji (Kieran Culkin), którzy przyjechali do Polski szukać swoich korzeni. W tę misję wysłała ich zmarła niedawno babcia, która urodziła się w Polsce, była więźniarką Majdanka, a po wojnie wyemigrowała do Ameryki. Kiedy się o tym dowiadujemy, to naszym pierwszym odruchem i skojarzeniem jest to, że tytułowy „prawdziwy ból” będziemy wiązać z Holocaustem. Lecz okazuje się, że nie jest to takie oczywiste: demony skrytego bólu nękające Davida i Benjiego mogą rezydować też poza ich świadomością i pamięcią o Zagładzie.
Sądząc z tego opisu, w przypadku filmu (notabene jego scenarzystą i reżyserem jest sam Eisenberg) opartego na takiej koncepcji – i z takim punktem wyjścia – będziemy musieli mieć do czynienia z przyciężką psychodramą, grawitującą w stronę jakiegoś koszmarnego dołka, ale znów: no such a thing! Bowiem w „Prawdziwym bólu” jest chyba więcej humoru, dowcipu i komedii, niż tego, co może widza zdołować – chociaż, w konkluzji, ten film nie jest czymś, co nas podnosi na duchu. Tak, to są rzeczy i uczucia sprzeczne, ale błyskotliwość dialogów, jakie w scenariuszu zawarł autor, a zwłaszcza fenomenalna gra Eisenberga i Culkina, wszystkie te kontradykcje równoważy. Ten film, tak naprawdę jest popisem duetu aktorów odtwarzających główne role – co jest zarówno jego mocną stroną, jak i wadą. Taki paradoks, który postaram się objaśnić poniżej.
Owa „mocna strona” duetu, który stanowią dwaj kuzyni, kiedyś bliscy sobie, teraz oddaleni (tworzą oni klasyczną „odd couple” – dziwną i niedopasowaną parę), wynika ze zderzenia się dwóch różnych osobowości: niezwykle elokwentnych neurotyków będących w nieustannym pojedynku na słowa, usiłujących w każdym momencie opanowywać sytuację na swój sposób – i ustawić ją „pod siebie” – zarówno wtedy, kiedy reagują między sobą, jak i wtedy, kiedy są w relacji z innymi ludźmi. David jest introwertykiem z cechami obsesjonata, w każdej chwili stara się być spolegliwy w stosunku do innych, czuje się odpowiedzialny za kuzyna, ułożył sobie jakoś życie, choć jest ono raczej bezbarwne. Z kolei Benji to (z pozoru) luzak i ekstrawertyk, wiecznie niedojrzały, rozchwiany emocjonalnie, zrazu zabawny, to znów irytujący, nadużywający marihuany i „ostrego” (choć niekiedy infantylnego) języka – w każdej chwili chce zwrócić na siebie uwagę (dowcipem, wybuchowością, dezynwolturą, impertynencją, aroganckim sposobem wyrażania się…), czasem wręcz szokując i prowokując otoczenie, bo przecież „he doesn’t give a fuck”. A jednak David i Benji mają ze sobą wiele wspólnego: są bardzo inteligentni i wrażliwi, obaj są kłębkiem nerwów, no i momentalnie zwracają na siebie uwagę otoczenia (mimo, że David tego unika, a Benji o to zabiega – obaj na swój sposób są jednak charyzmatyczni) – o ich wspólnym, żydowskim pochodzeniu nie wspominając. Eisenberg rozpisał ich dialogi świetnie – z iście allenowskim dowcipem i błyskotliwością. We dwóch z Culkinem w mistrzowski sposób wydobyli z nich wszystko, co tylko się dało – aczkolwiek bez zbytniego popisywania się, przez co wybrzmiewały one naturalnie i prawdziwie. I dostarczały całej gamy wrażeń: od zabawności wynikającej z zacięcia komediowego i humoru sytuacyjnego, przez melodramat i szczyptę nostalgii, po nutę melancholii, a nawet tragizmu. A wszystko to trzymało się jednak kupy, dostarczając większości widzów sporej satysfakcji. Mnie również.
A jednak temu filmowi brakowało czegoś, co by mogło mnie do końca zachwycić – a z czego zaczynałem sobie coraz bardziej zdawać sprawę już po seansie. Tym czymś, z grubsza mówiąc, była swoista próżnia, jaka otaczała cały ten błyskotliwy duet. Lecz nie wynikało to z tego, że wyrazistość i siła występu tej pary zdominowały wszystko inne, tylko raczej z tego, że „wszystko inne” – a więc tło, osadzenie bohaterów w polskim konkrecie, potraktowanie innych postaci… etc.) było po prostu dość „cienkie”, blade i bez wyrazu (z jednym wyjątkiem, jakim były sceny z Majdanka). Poza tym, „Prawdziwy ból” tak naprawdę pozbawiony był wynikającej z narracji dramaturgii, przez co jego zakończenie wypadło raczej płasko – nawet jeśli nie oczekiwaliśmy czegoś w rodzaju katharsis. Mnie uderzył np. niemal zupełny brak w tym filmie Polaków – a przecież jego akcja prawie w całości rozgrywa się w kraju nad Wisłą. Sama Polska, od strony wizualnej, przedstawia się bardzo neutralnie i stanowi jedynie tło – bez jakiegokolwiek wniknięcia w specyfikę kraju – w coś, co można by nazwać „polskością”, zwłaszcza w kontekście zamieszkujących ten kraj ludzi. Zresztą (stwierdzam to z niejakim zdziwieniem), ten film nie wnika też w samą „żydowskość” – co jest czymś zaskakującym, zważywszy na to, że dwójka głównych bohaterów szukała ponoć w Polsce swoich żydowskich korzeni oraz śladów życia, jakie ewentualnie pozostawiła tu ich babka (pokazanie nam drzwi i numeru domu, w którym mieszkała, to według mnie zdecydowanie za mało). Czy nie świadczy to o tym, że David i Benji bardziej jednak zainteresowani byli sobą – a nie swoim pochodzeniem, o ciekawości kraju ich przodków nie wspominając? I że prawdziwy ból, jaki odczuwali, nie miał wiele wspólnego z mającym podłoże kulturowej traumy Holocaustu Weltschmerzem – wyrastając bardziej z ich egoizmu i skupienia na sobie, niż humanistycznego altruizmu.
6.8/10
* * *