Quantcast
Channel: NOTATNIK FILMOWY – WIZJA LOKALNA
Viewing all articles
Browse latest Browse all 183

SÁTÁNTANGÓ, albo o kulcie anty-kina i uroku nihilizmu

$
0
0

To nie jest recenzja filmu.

Nikt nie jest niewinny, wszyscy są samotni, życie i świat jest apokaliptyczną pułapką…  (Dziewczyna z zatrutym kotem w filmie „Szatańskie tango”)

.

Nie, to nie będzie recenzja „Szatańskiego tanga” – to będzie próba odniesienia się do fenomenu, jakim stał się ten film Béli Tarra w kręgach kinofilskich. Czego oczywiście nie da się zrobić bez analizy samego filmu, jak również określenia specyficznego podejścia reżysera nie tylko do kina, ale i do otaczającego nas świata, społeczeństwa i ludzkiej egzystencji.
.

       Na czym polega fenomen „Szatańskiego tanga”, który outsider węgierskiego kina Béla Tarr zrealizował (wraz ze swoim zespołem) 30 lat temu? Otóż, mimo niezwykłej formy – odbiegającej od zasad, reguł i standardów kina „konwencjonalnego” – film znalazł sporą grupę swoich wyznawców (używam tego słowa świadomie), nie zrażonych tym, że trwa on ponad 7 godzin, składa się z niezwykle długich (dochodzących do kilkunastu minut) ujęć, pozbawionych de facto akcji i ukazujących fragmenty świata w całej ich szarości, banalności, brzydocie, rozkładzie i nudzie – z zagmatwaną, zrywającą z linearnością narracją – o jego skrajnie pesymistycznym, mizantropicznym i nihilistycznym wydźwięku nie wspominając. To nie przeszkadzało np. słynnej eseistce Susan Sontag wyznać, że „chętnie oglądałabym ten film każdego roku, do końca swojego życia – niszczycielski, fascynujący w każdej minucie z siedmiu godzin”. W plebiscycie krytyków renomowanego, wydawanego przez Brytyjski Instytut Filmowy miesięcznika „Sight and Sound”, „Szatańskie tango” znalazło się wśród 250 najlepszych filmów, jakie kiedykolwiek zrobiono (i to na 36. pozycji!) Podobne notowania ma film wśród kinomanów skupionych w liczącym 17 mln. członków i mającym globalny zasięg klubie Leatherboxd, zaś na platformie Rotten Tomatoes tytuł otrzymał 100% pozytywnych recenzji.

       Niemal wszystkie recenzje „Szatańskiego tanga” są entuzjastyczne. Najczęściej powtarzającym się w nich słowem jest „arcydzieło” (dodaje się tu „kolosalne”, „ponadczasowe”, „monumentalne”…), a zaraz za nim takie określenia jak „zachwycający”, „błyskotliwy”, „zdumiewający”, „fascynujący”, „ikoniczny”, „cudowny”, „wysublimowany”… etc. To, wedle wielu opinii, „jeden z najbardziej niesamowitych [najlepszych/hipnotyzujących/wysublimowanych] filmów, jakie kiedykolwiek widziałem”; „zapiera dech w piersiach”, „byłem zauroczony”; „prawdziwe arcydzieło, którego poziom mogą osiągnąć tylko geniusze”. W jednej z recenzji autor raczy nas imponującym wianuszkiem epitetów: „artystyczny, urzekający, prowokujący do myślenia, autentyczny, niepokojący, wspaniały, nienaganny, ponury, kreatywny, szczery, nieokiełznany, bogaty, czysty, pokręcony, fantastyczny”. Mógłbym tę litanię ciągnąć dalej, ale nie chcę nią ewentualnego czytelnika zamęczać. Może więc na koniec przytoczę jeszcze jedną charakterystyczną wypowiedź, która oprócz nawiązania do treści filmu, odnosi się również do jego formalnego aspektu: „Otwierające film ujęcie to pełne osiem nieprzerwanych minut ukazujących krowy wałęsające się po zniszczonej wiosce i jest to jedna z najwspanialszych rzeczy, jakie kiedykolwiek widziałem.” (Sean Burns). Jeden z (amerykańskich) amatorów kina zdradza, że przejechał kilkaset mil, żeby obejrzeć film w kinie (film, głównie ze względów technicznych, wyświetlany jest na dużym ekranie sporadycznie). Wobec tego wszystkiego można chyba mówić o pewnego rodzaju kulcie, jaki powstał wokół „Szatańskiego tanga”.

       Można się zastanowić nad źródłami tego kultu, jak również nad tym, dlaczego niektórzy kinomani i krytycy kina obdarzają rewerencją coś, co można nazwać anty-kinem (spróbuję uargumentować tę nazwę poniżej). Ciekawe jest również to, że można się zachwycać czymś, co jest ewidentnym nihilizmem – a nim właśnie przesączone są „Szatańskie tango”, a zwłaszcza „Koń turyński”, (który ma być ostatnim filmem w karierze Tarra). Nota bene nihilizmem wyrastającym z najgłębszego przekonania tego twórcy, że „nic nie ma znaczenia, ani sensu” (Tarr wyraża to dobitniej: „dawno zrozumiałem, że nie ma żadnej różnicy między mną a robakiem”). Prawdę mówiąc, to i ja dorzuciłem do tego podziwu cegiełkę, mówiąc o mocnym wrażeniu, jakie wywarł na mnie „Koń turyński”, jeden z najbardziej nihilistycznych filmów w historii kina – z tym, że moje uznanie dla tego obrazu miało charakter czysto estetyczny, a nie wynikało z filozofii, jakiej się można było dopatrzeć w tym obrazie. Podejrzewam, że podobnie jest z percepcją tych, którzy wychwalają „Szatańskie tango”, będąc pod wielkim wrażeniem bezkompromisowości reżysera, zrywającego z konwencją kina „rozrywkowego” i stosującego środki formalne, które nie tyle mają związek z artyzmem (Tarr nie znosi, kiedy nazywa się go artystą), co z poszukiwaniem, znalezieniem – i zastosowaniem – własnego języka filmowego. Jest to pewien paradoks, gdyż mimo wszystko „artyzm” przebija się przez obrazy Tarra (czy też raczej tworzy się tam nowy jego rodzaj), nadając im walor estetyczny. Nawet jeśli wygląda to na turpizm

       Ale czy to wszystko tłumaczy kult, jakim obdarzają „Szatańskie tango” jego wyznawcy, (co zresztą przekłada się do pewnego stopnia na kult samego Tarra)? Otóż najwyraźniej widzą oni w tym obrazie (zaznaczam, że ja osobiście z tym „kultem” się nie identyfikuję) coś przekraczającego standardy; coś mającego wielką wartość; coś, co według nich jest doskonałe; coś, co nawet godne jest czci i uwielbienia. Sprawą otwartą jest, czy można to traktować jako zastępczą formę religijności – metafizyczną pustkę, w jakiej znalazł się zlaicyzowany i zateizowany świat współczesny, próbuje się wypełnić czymś, co jest tylko quasi-religijną protezą.

      Zaryzykowałbym stwierdzenie, że Tarr – jeśli chodzi o wyznawany światopogląd – jest ofiarą własnego życiorysu. Urodzony w „komunistycznych” Węgrzech, był świadkiem zniewalania ludzi przez system, stając się przy tym – wskutek jakiejś dziwnej wolty – gorącym wyznawcą skrajnie lewicowych idei (sam mówi, że jego „biblią” była czerwona książeczka Mao, z którą jako młody człowiek się nie rozstawał). Z kolei, nie dający się uniknąć polityczno-ideowy dysonans spowodował, że Tarr zaczął się uważać za anarchistę (do dzisiaj twierdzi, że nim jest). Z bycia komunistą wyrastał jego ateizm i wrogość wobec religii, zaś pod wpływem Nietzschego zwrócił się przeciwko chrześcijaństwu. Mimo to – a może właśnie dzięki temu – w jego filmach znajdziemy sporo religijnych archetypów i odniesień. W „Szatańskim tangu” jest to nie tylko tytułowy Szatan, ale i „fałszywy Mesjasz”, jakim okraśla się postać Irimiása, mającego pewne cechy Chrystusa. To na niego mieszkańcy wioski czekają, jak na zbawienie, licząc na to, że wyzwoli on ich z mizerii i nieszczęścia – wyrwie z beznadziejnego położenia, w jakim się znaleźli. Są jeszcze Dzwony Nieba, które słyszą wybrani (najbardziej w tej społeczności inteligentni), a i te okazują się tylko iluzją i halucynacją. Świat – i ludzką egzystencję – czeka tylko cisza, pustka i ciemność (tą ostatnią wypełniają się końcowe kadry zarówno „Szatańskiego tanga”, jak i „Konia turyńskiego”). Ten skrajny egzystencjalny pesymizm zdarzyło się też wyrażać Tarrowi expressis verbis: „Jak tak rozejrzeć się po świecie, to nic tak naprawdę się nie dzieje. Wszystko jest powolne, i bardzo nudne. Nic się nie dzieje, nic, nic, nic; nic się nie porusza, nic nie staje się lepsze, nic… (…) W naszym życiu też nic się nie dzieje, coś tam tylko robimy, robimy, robimy, a w końcu umieramy i jesteśmy skończeni. Żadnych wielkich atrakcji.”(…) „Czy istnieje inne życie poza tym? Nie ma. Gdzie by miało być? Próbują [bohaterowie filmu] wyjechać. Ale zawracają, bo znajdują to samo. Wszędzie jest tak samo. To jest najbardziej przerażające: nie ma dokąd pójść. Rozglądasz się po całym świecie – tej kupie gówna. Bieda, nędza i spustoszenie.” Należy tu podkreślić, że Tarr odnosi to wszystko do naszego rzeczywistego świata, a nie tylko do tego, co widzimy w jego filmach. Bo to, że w filmach Tarra – nie tylko w ich treści, ale również w ich formie i sposobie realizacji – odzwierciedla się jego widzenie świata, jest sprawą oczywistą.

Béla Tarr: „To jest najbardziej przerażające: nie ma dokąd pójść. Rozglądasz się po całym świecie – tej kupie gówna. Bieda, nędza i spustoszenie.” (Na zdjęciu: bohaterowie „Szatańskiego tanga” idą w deszczu i błocie donikąd. Idą, idą, idą…)

.

       Jest uderzające to, że w „Szatańskim tangu” nie ma ani jednej postaci pozytywnej. Wszyscy członkowie tej (odciętej od świata, upadłej, zamienionej w ruinę) wioski są skażeni złem, naznaczeni jakąś skazą charakteru. Dopuszczają się zdrady, kradzieży, oszustwa, prostytucji… Są chciwi, małostkowi, słabi, tchórzliwi, łatwowierni, naiwni… Topią swoją beznadzieję w alkoholu – najbardziej wykształcony wśród nich człowiek („doktor”) zapija się nawet na śmierć. Najbardziej wrażliwa i podatna na zranienie osoba (nastoletnia Estike) dokonuje największego okrucieństwa. Tu rodzi się pytanie, czy kreowanie tego typu charakterów (Tarr nakręcił „Szatańskie tango” na podstawie powieści László Krasznahorkaia, który również brał udział w realizacji filmu) wynika z mizoginizmu twórców? Jestem gotów na to pytanie odpowiedzieć twierdząco, choć np. znany krytyk filmowy Jonathan Rosenbaum twierdzi, że tak nie jest, bo podejście Tarra jest „pełne pasji, niezwykle ludzkie”. Coś w tym jest, bo ja również nie wyczuwam w postawie twórczej (podejściu do swoich bohaterów) reżysera cynizmu, ani nawet sarkazmu. On po prostu tak tych ludzi widzi – bez sądzenia ich, potępiania, demaskowania – bez odrazy i złośliwości. A oni są tacy, a nie inni, bo wynika to z samej kondycji ludzkiej (w sensie egzystencjalnym) z jaką muszą się porać – i nie jest to ich wina. Można się nawet doszukać w tym empatii, (o której reżyser mówi dość często, jako o pożądanej postawie twórcy wobec swoich bohaterów). W sumie Tarr uważa się za „tragicznego researchera badającego, dlaczego wszystko jest takie straszne, jakie jest”.

       Ale czy rzeczywiście wszystko jest takie straszne, a ludzie są tacy źli? Czy to, jak Tarr reżyseruje swoje filmy, nie kreuje (iluzorycznej w swej istocie) rzeczywistości w sposób, który potwierdza tylko jego pesymistyczne (a w skrajnym przypadku: nihilistyczne) widzenie świata – i ludzkiego życia? Sądzę, że tak właśnie jest – bo według mnie świat nie jest taki straszny, a ludzie nie są tacy (z gruntu i radykalnie) źli. (Dziwię się temu, że niektórym umyka taka oczywistość.)

       Zdawać by się mogło, że ktoś, kto chce nam w kinie ukazać obraz świata, który jest najbliżej rzeczywistości (innymi słowy: taki, jaki on jest naprawdę), powinien jak najmniej ingerować w ten obraz, zachować dystans obserwatora, stronić od iluzji… Jednak w przypadku filmów Tarra tak nie jest, i nie chodzi tylko o to, że są one czarno-białe (a przecież wszyscy wiemy jak bardzo świat jest kolorowy – taki argument byłby w sumie trywialny). Lecz nawet jeśli będziemy abstrahować od tego, że Tarr posługuje się iluzją, to musimy przyznać, że jego uwaga jest jednak wybiórcza, bo skupia się tylko na wycinku rzeczywistości, jakimś fragmencie prawdziwego świata. Ale  nawet wtedy ingerencja reżysera w ten świat jest znacząca. Można nawet stwierdzić, że Tarr niejako podporządkowuje świat swojej wizji. To dlatego, oglądając „Konia turyńskiego”, wydaje się nam, że jesteśmy świadkami apokalipsy, zaś w „Szatańskim tangu” widzimy dystopię. Uzyskiwane jest to – i wzmacniane – za pomocą prostych w sumie środków technicznych: w „Koniu turyńskim” niekończąca się wichura wywoływana była przez ogromne wiatraki, a nawet helikopter; w „Szatańskim tangu” nieustanny deszcz nękający wioskę produkowała maszyna do „robienia” deszczu, błoto nie mogło wysychać, zaś plan filmowy zasypywano całymi worami śmieci. Oczywiście dochodzą do tego zabiegi formalne, jak np. zmiana perspektyw, zapętlające czas repetycje, hipnotyzująca muzyka (odgłosy), czy też wreszcie niezwykle długie ujęcia, (które stały się niejako znakiem firmowym Tarra) skupiające naszą uwagę na rozpadzie materii, kosmicznej wręcz monotonii i ludzkich fiksacjach. Tarr jest w tym wszystkim niezwykle biegły i sugestywny. To dlatego nawet nihilizm w jego wydaniu ma wielką siłę atrakcji.

       No a teraz przyjdzie mi się wytłumaczyć z tego, dlaczego „Szatańskie tango” nazwałem anty-kinem (vide: tytuł tego artykułu). Bo czy uprawnia mnie do tego to, że Tarr inaczej traktuje w swoich filmach czas, krajobraz, światło, ludzką twarz, przedmioty, słowa, środowisko … tudzież inaczej podchodzi do narracji, aktorstwa, montażu… Innymi słowy: czy to, że wynalazł on swój styl i stworzył własny filmowy język usprawiedliwia nazwanie jego filmów anty-kinem? Teraz widzę, że nie – ale do tego musiałem dojść po głębszej refleksji, jaką poświęciłem „Szatańskiemu tangu”. Dlaczego więc użyłem tego określenia? Głównie dlatego, że Tarr programowo odrzucił wszelkie sposoby „wyrobnictwa” kina „konwencjonalnego” (mam tu na myśli zwłaszcza kino popularne, rozrywkowe – czyli takie, które dominuje na ekranach całego świata). Nie tolerował nawet tego, co tworzą ludzie wykształceni w szkołach filmowych (znany jest jego slogan: „no education, just liberation!”). On sam kręcił swoje filmy praktycznie bez scenariusza, nie rozróżniał aktorów profesjonalnych od naturszczyków. Nie interesowało go opowiadanie historii (uznał, że wszystkie już zostały opowiedziane), ani dramaturgia (uczucie i nastrój były ważniejsze, niż wątek). Kino „tradycyjne” go nudziło, uważał je za sztuczne (fake), posługujące się schematem („action – cut, action – cut, action – cut”), który sprowadza je do komiksu. Jego zdaniem (kapitalistyczny) przemysł filmowy posługuje cenzurą nie mniej, niż to miało miejsce w krajach komunistycznych, z tym, że cenzor ideologiczny został teraz zastąpiony komercyjnym (film ma przynosić dochody). Nie dawał się jednak sprowokować do bardziej konkretnych wypowiedzi o kinie hollywoodzkim, bo to nie było na jego nerwy.

       Imponuje mi bunt Tarra – to, że poszedł swoją własna drogą, nie zważając na nic. Nie podzielam jednak jego pesymistycznego widzenia rzeczywistości; odrzucam nihilizm, który epatuje z jego filmów. Nie wiem, na czym opiera swoją nadzieję, o której często mówi, jako o czymś koniecznym do życia („gdybym nie miał nadziei, to zostałby mi tylko sznur”). Filmowy świat Tarra jest pozbawiony symboli, alegorii, metafor – tego wszystkiego, co buduje nasz zręb kulturowy i stanowi język, jakim posługujemy się wobec Tajemnicy, która moim zdaniem przenika cały świat widzialny i niewidzialny, będąc jednocześnie źródłem nadziei. Tarr określa się jako ateista, ale ateizm wyklucza właśnie jakąkolwiek nadzieję, która miałaby metafizyczny wymiar – stąd zimno, pustka i ciemność w jego obrazach świata. A przecież sam wie o tym, że gdyby nie światło, to jego filmy nie mogłyby powstać.

* * *

Czekając na (fałszywego) Mesjasza. (Postacie „Szatańskiego tanga” w pułapce bezsensownej egzystencji.)

.


Viewing all articles
Browse latest Browse all 183

Trending Articles


TRX Antek AVT - 2310 ver 2,0


Автовишка HAULOTTE HA 16 SPX


POTANIACZ


Zrób Sam - rocznik 1985 [PDF] [PL]


Maxgear opinie


BMW E61 2.5d błąd 43E2 - klapa gasząca a DPF


Eveline ➤ Matowe pomadki Velvet Matt Lipstick 500, 506, 5007


Auta / Cars (2006) PLDUB.BRRip.480p.XviD.AC3-LTN / DUBBING PL


Peugeot 508 problem z elektroniką


AŚ Jelenia Góra