Quantcast
Channel: NOTATNIK FILMOWY – WIZJA LOKALNA
Viewing all articles
Browse latest Browse all 184

ZERO DARK THIRTY – DOKUMENT CZY PROPAGANDA?

$
0
0

Na ekrany polskich kin wchodzi “Wróg numer jeden” – kontrowersyjny film Kathryn Bigelow o amerykańskim polowaniu na Osamę bin Ladena.

Uzbrojone po zęby komando Navy SEALs szturmuje kryjówkę bin Ladena ("Wróg numer jeden")

Uzbrojone po zęby komando Navy SEALs szturmuje kryjówkę bin Ladena (“Zero Dark Thirty”)

*

Abstrahując od sposobu, w jaki Kathryn Bigelow, reżyserka “WROGA NUMER JEDEN” (ech, co za tytuł!), przedstawiła na ekranie polowanie na Osamę bin Ladena i akcję komandosów SEALs, w które został on zabity, trwające ponad dekadę poszukiwanie przywódcy Al-Kaidy było dla Amerykanów jednym długim pasmem upokorzeń, błędów i nieskuteczności. Na dodatek, to właśnie w tym czasie, katastrofalna polityka zagraniczna, jaką prowadziły Stany Zjednoczone (na równi z posunięciami militarnymi tego państwa), spowodowała drastyczny spadek popularności Ameryki w całym świecie (nawet wśród dotychczasowych popleczników), a z kolei w krajach muzułmańskich – dramatyczny wzrost poziomu nienawiści. Nawet jeśli spektakularna akcja amerykańskich wojskowych jednostek specjalnych w Pakistanie, zakończona uśmierceniem bin Ladena, wygląda jak sukces, to jednak, tak naprawdę sukcesem nie jest – a ściślej: jest sukcesem złudnym. Nie, nie można posądzać Bigelow o to, że zrobiła film propagandowy (wprawdzie były takie głosy, ale mój stosunek do nich jest raczej sceptyczny). Ona zrobiła dość solidny, choć przewidywalny, para-dokumentalny film, gdzie na podstawie faktów jakimi dysponowała, starała się odtworzyć proces poszukiwania bin Ladena przez CIA, nadając mu za pomocą filmowych środków dramaturgię i zachowując przy tym pewien dystans, dzięki któremu nie musiała zajmować stanowiska sędziego, a bardziej obserwatora. Jednakże, biorąc pod uwagę tylko to, co pokazano w filmie, można bez podniecania się ostatnią akcją, skonstatować: największe imperium współczesnego świata, posiadające najbardziej rozbudowane służby specjalne i najsilniejszą armię, wydając na ten cel dziesiątki miliardów dolarów, przez dziesięć lat nie może namierzyć jednego człowieka, którego podobiznę nota bene zna cały świat. Czy zaangażowanie tak gigantycznych środków do walki z rozproszoną – i zepchniętą do podziemia – organizacją liczącą raptem kilkuset (kilkudziesięciu?) aktywnych członków, nie jest absurdem? A może klucz do zrozumienia tego absurdu to wspomniane… miliardy dolarów? Globalna “walka” z terroryzmem jako dojna krowa dla wybranych – czyli tych wszystkich, którzy obsługują amerykańskie służby specjalne i system bezpieczeństwa narodowego, tracąc przy tym rozsądek, umiar, a często i poczucie zwykłej przyzwoitości?
Cóż, niech mi apolityczni miłośnicy kina razem z panią Bigelow wybaczą, ale nie mogę się przy tej okazji powstrzymać przed pewną małą polityczną tyradą. Bowiem trudno nie zauważyć, że w Stanach Zjednoczonych – zwłaszcza ostatnimi laty – obyczajem stało się drenowanie społeczeństwa przez korporacje prowadzące wojenny biznes. Pseudo-”patriotyczne” załganie osiągnęło teraz niebotyczne szczyty: polityczny establishment wmawia ludziom, że wojny prowadzone przez USA (zwykle na drugim krańcu globu) leżą w interesie państwa i są prowadzone w celach obrony amerykańskiego społeczeństwa przed (bliżej jednak nieokreślonym) zagrożeniem. Jest dokładnie na odwrót! Niemal wszystkie działania militarne USA (wliczając w to handel bronią i cyniczną militaryzację Bliskiego Wschodu) działają na szkodę Ameryki, a co ważniejsze: powodują wzrost napięcia międzynarodowego i zagrożenie nowymi wojnami. Ale wszyscy nabierają wody w usta i… nic. Amerykanie są coraz bardziej ogłupiani – przez konsumeryzm, media, reklamę, propagandę, polityczne machinacje i kłamstwa. I coraz bardziej bezsilni. Przydałby się jakiś nowy Orwell aby to wszystko opisać.

US Army vs. bin Laden, czyli polowanie na Wroga numer jeden amerykańskiego imperium

US Army vs. Osama bin Laden, czyli polowanie na Wroga numer jeden amerykańskiego imperium

Tak więc, oglądając “Zero Dark Thirty”, bez większego entuzjazmu patrzyłem na to, co dzieje się na ekranie. Tym bardziej, że już na samym początku zaserwowano mi taką dawkę tortur, że zostałem wtłoczony w fotel. Były to sceny tym bardziej niemożliwe do zniesienia, że przecież wiedziałem, iż nie są to jakiejś wyssane z palca bondowskie fantazje, ale twarde, udokumentowane fakty. A jednak, mimo tego przywiązania do faktografii, daje się zauważyć pewne wyabstrahowanie filmowej akcji ze współczesnego kontekstu. Wydawać by się to mogło dziwne, ale Bigelow, opisując przecież konkretne wydarzenie będące jednym z najważniejszych epizodów na najnowszej amerykańskiej historii, w swoim filmie niemal zupełnie pominęła najwyższe osoby w państwie, mające przecież decydujący wpływ na rozwój wydarzeń. Przepraszam, prezydent Obama pojawił się na ekranie… raz. Żeby było śmieszniej (straszniej?), można było usłyszeć, jak mówi z tą swoją udawaną pewnością i naciskiem: “America don’t torture!”, a ja nie wiedziałem czy mam się śmiać, czy płakać, patrząc jak wydłużający się coraz bardziej nos Obamy przebija płótno ekranu i – niczym w jakimś koszmarnym 3D – kole mnie prosto w oczy.
To dobrze, że Kathryn Bigelow nakręciła ten film. Chcąc nie chcąc bowiem sprowokowała do dyskusji, dzięki której można było się zastanowić nad pewnymi aspektami dotyczącymi polityki państwa, które uzurpuje sobie prawo do moralnej oceny innych, ustawiając się przy tym w pozycji jedynego sprawiedliwego, a samo postępuje w sposób – delikatnie mówiąc – moralnie dwuznaczny, gwałcąc zarówno prawa człowieka, jak i łamiąc prawo międzynarodowe (przykładem są tu zbrojne ataki dokonywane przez USA na terytoriach obcych państw, w którą giną osoby cywilne). Podejrzewam, że także w Polsce podniosą się głosy protestu po tym, jak wszyscy zobaczą na ekranie napis: “POLSKA – GDAŃSK” oraz: “CIA black spot”, a następnie muzułmanina przesłuchiwanego przez agentów z uzbrojonym w karabin strażnikiem w tle. Jak wiemy nasi politycy też mają długie nosy i pewnie znów będą (jak zwykle nieudolnie) tłumaczyć się z tego, dlaczego pozwolono, by duże suwerenne państwo w środku Europy zostało potraktowane przez Amerykanów niczym jakaś, będąca na ich usługach, bananowa republika.

Trudno mi się jednakże zgodzić z Naomi Wolf, która w brytyjskim Guardianie nazwała Bigelow “orędowniczką tortur”, a już zupełną przesadą jest według mnie obecne także w tym artykule porównanie reżyserki do słynnej faszystowskiej dokumentalistki Leni Riefenstahl, która stała się częścią machiny propagandowej hitlerowskich Niemiec. Rzeczywiście, wygląda na to, że twórcy “Zero Dark Thirty” korzystali ze ściśle tajnych materiałów CIA, jak również z pomocy US Navy i Pentagonu (senator John McCaine uznał to za niedopuszczalne i zażądał nawet w tej sprawie śledztwa), ale nie sądzę aby Bigelow została tym “przekupiona” do lansowania jakiejś pro-militarnej propagandy. W każdym razie ja tego w filmie nie zauważyłem. Wprawdzie nie zauważyłem także, aby w jakikolwiek sposób twórcy filmu odnieśli się krytycznie do poczynań amerykańskiego wywiadu (w tym do “programu zatrzymań” – jak eufemistycznie nazywano oficjalnie tortury), czy też wojskowej machiny: “Wroga numer jeden” nie sposób jednak nazwać filmem anty-wojennym. I mam jednak spore pretensje do Bigelow o tę amoralną w sumie neutralność, tym bardziej, że wcześniej reżyserka dość otwarcie wyrażała swoje, skłaniające się ku pacyfizmowi, poglądy oraz sprzeciw wobec wojennego bezsensu i okrucieństwa, (który był przecież wyraźnie widoczny we wcześniejszym jej filmie, słynnym “The Hurt Locker”, gdzie przedstawiła wojnę jako morderczą pułapkę i narkotyk). Czyżby więc jednak miał na to wpływ fakt, że amerykańskie wojsko wypożyczyło realizatorom filmu swój sprzęt (wliczając w to “supertajne”, wypasione helikoptery), a służby specjalne udostępniły im niektóre dane z szuflady oznaczonej top secret?

Finałowe sceny ataku amerykańskiego “elitarnego” komanda na kryjówkę bin Ladena w pakistańskim mieście Abbottabad spotkały się ze zgodnym aplauzem zarówno widzów, jak i krytyków, mnie natomiast zachwyciły średnio. Nie wiem, może gdybym to oglądał w wieku kilkunastu lat, to i bardziej bym się tą akcją uzbrojonych od stóp do głów zabijaków podniecił? (A gdybym miał lat kilka to pewnie też chciałbym mieć taki bajerancki hełm jak oni?) Nie powiem aby te sceny nie trzymały mnie w napięciu (jeśli bowiem chodzi o aspekt czysto filmowy, to zrealizowane zostały niezwykle sprawnie), ale jednak świadomość tego, że ci – dysponujący setkami ton uzbrojenia – żołnierze wylądowali tu w środku nocy, by zabić jednego człowieka, który w tym czasie spał razem ze swoją, liczącą kilkanaście osób rodziną (na dodatek w grupie tej większość stanowiły dzieci), jakoś odbierała mi całą ewentualną radość, a nawet zwykłą przyjemność z kibicowania tej dysproporcjonalnej walce i de facto egzekucji kogoś, kto został skazany na śmierć jednym autorytarnym podpisem prezydenckiego pióra. Muszę się też tutaj przyznać, że znane na całym świecie zdjęcie przedstawiające Obamę i jego najbliższych współpracowników obserwujących całą akcję “na żywo” z Waszyngtonu wpędziło mnie swego czasu w konsternację, może nawet przygnębienie, bo to “urzędnicze” kibicowanie temu – bądź co bądź – krwawemu polowaniu, przypominało mi jakieś niezdrowe igrzyska.

No dobrze, ale jaki jest sam film? Do tej pory bowiem pisałem właściwie o jego polityczno-moralnych kontekstach, nie odnosząc się właściwie do jego – nazwijmy to – wartości artystycznej, czysto filmowej. Cóż, pod tym względem jest to obraz zrealizowany z właściwą dla Bigelow sprawnością warsztatową, tyle że jednak dość jałowy intelektualnie i pustawy etycznie. Ot, sensacyjne widowisko z elementami politycznego thrillera i filmu wojennego wywiedzione ze śledztwa, które trwało ponad dekadę i – powiedzmy sobie szczerze – nie obfitowało raczej w dramatyczne zwroty, akcje i sensacje. Innymi słowy: w całej swej rozwlekłości było pewnie nudne, jak flaki z olejem. Również postać kobiety numer jeden (granej przez Jessicę Chastain), która wreszcie zlokalizowała bin Ladena, jest przez twórców “Wroga” udramatyzowana niejako “na siłę”: to była jednak sztuka z kogoś bezbarwnego – właściwie z urzędniczego “zera” (cipher – tak wyrazili się ci, którzy tę kobietę w rzeczywistości znali) – stworzyć postać zaprzątającą uwagę widza, stawiającą czoła wymogom filmowej dramaturgii i specyfice gatunku. Lecz, niestety, mimo niewątpliwie dużej klasy aktorskiej Chastain, grana przez nią postać sprawia wrażenie jakby pojawiła się “znikąd”, zaczęła działać obsesyjnie, z determinacją, ale i automatycznie jak “cyborg”, a po spełnieniu zadania ponownie zapadła się w jakiś odpersonalizowany “niebyt” (vide: scena końcowa w pustym wojskowym samolocie).
Najbardziej z tego wszystkiego podobała mi się chyba powierzchowna aparycja obrazu Bigelow: ten zakurzony, pszyszarzony, surowy, militarny – w kolorze khaki – męski, pozbawiony sentymentu, choć nie wyprany jednak z emocji i nie wyzbyty estetycznej wartości image. Ale niezła forma to za mało. Najważniejsza, mimo wszystko, powinna być treść.

*


Filed under: HISTORIA, NOTATNIK FILMOWY Tagged: film, Kathryn Bigelow, kino, kino amerykańskie, Osama bin Laden, recenzja, terroryzm, tortury, wojna, Zero Dark Thirty

Viewing all articles
Browse latest Browse all 184